Noc nie była spokojna. Za każdym razem jak tylko ktoś chodził, czy było jakieś zwierze, nawet kilometr dalej, nasze psy wyły i szczekały, że spać nie można było. Albo zasypiamy i się budzimy po chwili. Gdy już jakiś sen nas łapie słychać wielki huk i hałas… To balony. Nad Kapadocją, o świcie pojawia się kilkadziesiąt balonów, gdzie turyści mogą podziwiać całą okolicę z góry. Widok nieziemski mają. A my nie mamy snu. Jest już jasno. Co jakiś czas znów zasypiamy i znów się budzimy. Koło 8 nad ranem usłyszeliśmy jakieś kroki. Nasze psy już sobie gdzieś poszły, a widok kolesia u nas na górze, obok plecaka trochę zaniepokoił. Podniosłem głowę a koleś od razu sobie poszedł. Parę minut później widziałem go z naszego okienka po drugiej stronie, jak się okazało był przewodnikiem i chodził z grupą francuzów po jaskiniach. Śpimy dalej gdzieś do 10. Jesteśmy brudni i zmęczeni. Pakujemy rzeczy i idziemy na dół. Zakochujemy się w Kapadocji. Widoki są nieziemskie! Schodzimy na dół do wioski. Tam same bary, restauracje i biura podróży. W jednym z nich zostawiamy plecak. Myjemy się w kawiarni i uderzamy pochodzić po okolicy. Jest gorąco! Ponad 40 stopni, zero wiatru, cienia. Jak na pustyni. Jest dużo goręcej niż w miastach nadmorskich…
Łazimy po skałach, jaskiniach, domkach. Pijemy litry wody. Za 20 TR wchodzimy do skansenu. W sumie nic specjalnego. Domki takie same jak w okolicy, no plus 2 świątynie. Chodzimy tak do wieczora. Decydujemy się nie zostawać tu na noc, kupujemy bilet na 19 do Izmiru…
W autobusie jak zawsze to samo. Kawka, herbatka, ciasteczko plus woda czy tam cola. I tak co jakiś czas. Gdyby nie fakt, że nasz kierowca chyba zasnął w czasie jazdy (w środku nocy słychać było krzyk ludzi w autobusie i nagły zwrot kierunku jazdy) można by powiedzieć, że podróż jak każda inna…
Aaa, jeszcze jedno. Jako, że jechaliśmy w niedziele kierowca włączył w czasie jazdy mecz finałowy Hiszpanów z Holendrami. To nam się podobało!